Tym razem wyjazd odbył się w grupie pięcioosobowej europejskiej :) - 3 Francuzów (aż za dużo :P), jeden Holender i jeden Polak. Oczywiście jak przystało na Francuzów nie uwielbiali zbyt często mówić po angielsku, więc zdecydowanie lepiej było komunikować się z Holendrem ;)
Pierwszy dzień - czyli piątek wieczór spędziliśmy na dojazd (dolot ??) do wyspy z lotniska w Honolulu do lotniska Kona. Lot oczywiście kulturalny, a do tego można było podziwiać zachód słońca :)
Ponieważ postanowiliśmy wjechać na Mauna Kea (wejście pierwszy raz w życiu na 4000 metrów byłoby trudne w ekwipunku turystycznym :P), więc zamówilismy prawdziwy samochód terenowy o znamiennej nazwie Jeep Wrangler Rubicon!
Z lotniska popędziliśmy do malutkiego bardzo przypominającego klimatem kiepskie horrory miasteczka Captain Cook (czy ktoś widział w Polsce miasto Adam Mickiewicz ??). Zamówiony przez nas ekstremalnie tani hotel okazał się lokalną atrakcją turystyczną - najstarszym budynkiem turystycznym w całej okolicy :P 86 letnia budowla - Hotel Manago - żywce przypominała zajazdy z westernów, a do tego można w nocy do niego po prostu wejść, wziąć swój klucz i wejśc do pokoju - nikt o nic nie pyta, prosto i skutecznie ;) Na szczęście jest jakiś pan strażnik, który po prostu siedzi przy ekranie i obserwuje obraz z kamerki..
Pokój i wystrój pamięta bardzo starych mieszkańców tej okolicy..
Za to na śniadanie można było zamówić mega naleśniki i oryginalną kawę Kona Royal o zapachu ziaren kakaowych - i to w nieograniczonych dolewkach - jak widać na zdjęciach wszyscy byli zadowoleni ;)
Francuzi, jak przystało na ludzi ze zgnuśniałego Zachodu, wybrali jakiś luksusowy hotel, gdzie historia zapomniała, że istnieje :P Ich przygodę z 4 gwiazdkami pominiemy milczeniem..
Następnego ranka nasza podróż na Mauna Kea przedstawiała się mniej więcej tak:
Wyświetl większą mapę
Imponująca droga wiodąca przez piekne równiny Wielkiej Wyspy zdecydowanie robi wrażenie na takim płaszczaku jak ja. Chociaż trzeba przyznać, że nie brakowało turystów, którzy po prostu zatrzymywali samochód w szczerym polu, żeby podziwiać widoki wulkanowzgórz.
Kiedy zaczęliśmy się zbliżać do potwora, wyraźnie przyroda zaczęła się odmieniać. Człowiek bardzo dziwnie się czuje, gdy samochodem przekracza barierę chmur. Poza tym dochodzą do tego bardzo nieprzyjemne efekty gwałtownej zmiany wysokości - poruszając się jak staruszek czułem się jak po przebiegnięciu 10 km :P
Po drodze na szczyt znajduje się Visitors Center - 3000 metrów nad poziomem morza. Można poczuć jak bardzo rzadkie jest powietrze i sprawdzić jakie warunki panują na samym szczycie. Przy okazji widać w oddali budynki, w który śpią astronomowie wykonujący pomiary na szczycie - na Mauna Kea jest więcej teleskopów niż wolnych szczytów!
Po półgodzinnej przerwie na odsapnięcie i aklimatyzację (na samym szczycie jest tylko 60% tlenu, w porównaniu z normalnym stężeniem!) ruszyliśmy dalej naszym Wranglerem. Teraz krajobraz zrobił się bardzo marsjański - pola magmowe poprzetykane spływami magmy, których pewnie nie pamięta żaden człowiek z epoki historycznej
Sam dojazd na szczyt robi naprawdę piorunujące wrażenie - krystalicznie czyste niebo powyżej linii inwersji i do tego linia chmur poniżej - cudo!
Na samym szczycie znajduje się cały legion ogromnych teleskopów - oczywiście w południe wszystkie są zamknięte, żeby światło słoneczne nie uszkodziło optyki.
Na zdjęciach między innymi Keck, Gemini i Subaru.
Szczyt składa się z kilkunastu mniejszych wzniesień, na najwyższe z nich można się wspiąć, chociaż ta z pozoru niegroźna wyprawa, którą wodząc wzrokiem można przejść w 5 sekund zajmuje całą godzinę!
Do tego można podziwiać bardzo dziwaczne spowolnione muchy, które z braku tlenu poruszają się tak samo wolno jak my. W dodatku są tutaj tylko dlatego, że martwe owady zdmuchiwane z nizin przez wiatr stanowią dla nich dobrą przekąskę - jak widać my też ;)
Szczyty wulkaniczne obfitują w bardzo różnorodne geologicznie skały, niektóre z nich są lekkie jak piórko, a niektórych nie sposób unieść. Przeważa czerwień, chociaż świeże wylewy magmowe są tutaj zazwyczaj zupełnie czarne.
Po intensywnym zwiedzaniu szczytu czas na przejażdżkę w dół - oczywiście, gdy się wyłączy na chwilę napęd na 4 koła kończy się to paleniem hamulców, więc należy słuchać zaleceń mieszkańców wulkanu :P
A do tego można podziwiać widoki chmur z góry - wrażenie lepsze niż w samolocie, bo można się dokładnie rozejrzeć :D A do tego pogoda nam naprawdę sprzyjała !
A dalsza relacja z wyprawy już jutro ;) Czas wreszcie popracować nad nowymi materiałami z kursów! Poza tym nie sposób wkleić tutaj 500 zrobionych zdjęć :P Jutro czarne piaski i klify wulkaniczne oraz chmury siarki i trujących gazów oraz strumienie pary wodnej - mówiąc krótko relacja z piekła na ziemi!